Jak widać na blogu ostatnio nie pojawiały się żadne nowe wiadomości. Choć mamy tutaj tyle ciekawych przeżyć i doświadczeń, że jest o czym opowiadać to niestety brak czasu to utrudnia. Nie wiem czy się pojawią kolejne wpisy.
Wycieczka po Peru
23 dni, 3200 km po lądzie oraz 2700 km w powietrzu.
Dzień 1 (15 sierpnia 2018)
Dzisiaj dojazd z Soritoru do Tarapoto. Można pojechać busikiem albo samochodem (2 razy drożej, ale za to znacznie wygodniej). Koszt samochodem to 25 soli (sol to ok 1,15 zł) od osoby – nieźle jak na odległość ok. 140 km.
Droga jest płatna – są na niej bramki. Jednak co ciekawe właściciel posesji obok zrobił drogę gruntową która je omija i sam pobiera opłaty – oczywiście znacznie niższe niż na bramkach. Jakieś 90% samochodów (w tym Tiry) w ten sposób oszczędzają.
Dzień 2
Na lotnisku widzimy reklamę lodów firmy Shambo. Nazwa marki dla nas niezbyt zachęcają…

Przylecieliśmy do Limy. Drugie co do wielkości miasto na świecie położone na pustyni (po Kairze). Ok 10 mln. ludzi. Nigdy nie widziałem tak biednego, wielkiego miasta. W nocy autobus do Huaraz. Na mapie niedaleko, w rzeczywistości 400 km przez góry. Autobus jedzie ok. 11 godzin.
Dzień 3
Przed południem wchodzimy na lagunę Churup. I to był błąd. Nie pomyśleliśmy że wieczorem byliśmy w Limie (nad morzem) a laguna jest na wysokości 4450 metrów n.p.m.Artykuł sponsorowany Znajdź coś dla siebie w naszej kolekcji kolorowych, jasnych i stylowych skarpetek. Kupuj pojedynczo lub w pakietach, aby dodać koloru swojej sock szufladzie!
Straszny ból głowy. Trzeba ratować się herbatką z koki. Liście można kupić w prawie każdym sklepie, paczuszka kosztuje 3 sole.

Dzień 4
Dzisiaj tylko wejście na lagunę Wilcacocha.
Mamy stąd piękny widok na całe pasmo górskie Cordilliera Blanca.

Poza tym mamy takie widoki:

Dni 5 – 8
Trekking Santa Cruz. Zaliczany do najładniejszych na świecie.
Idziemy zorganizowaną grupą 8 osób – 2 z Polski, 2 z Włoch, 2 z Tajwanu i 2 z Chin. Czyli połowa grupy mówi po mandaryńsku. No i przewodniczka z Peru. Nasze rzeczy oraz namioty, śpiwory, itd. wiozą nam osiołki i konie.
Po drodze widzieliśmy górę początków filmów ze studia Parramount. Niestety była trochę zachmurzona. Oto i ona:

Najwyższy punkt trekkingu to przełęcz o nazwie Punta Union na wysokości 4750 m. n.p.m.

Jest bardzo ładnie i bardzo zimno. W dole widać jeziorko i lodowiec, z którego spływa do niego woda – robi wrażenie. Generalnie po drodze widzieliśmy przynajmniej dwa lodowce.

Pobijamy rekord w wysokości spania pod namiotem – na wysokości 4200 metrów n.p.m.

W nocy wracamy do Limy gdzie przesiadamy się na autobus do Ica.
Dni 9-11
Miasto Ica na pustyni z oazą Huacachina.
Peru oprócz wielkich połaci dżungli ma też wielkie pustynie. Znajdujemy się na środku jednej z nich, w miejscowości Ica.

Charakteryzuje się ona tym, że blisko niej znajduję się malownicza oaza.

Popularny jest sandboard – czyli snowboard ale na piasku! Oczywiście też korzystamy z okazji, tym bardziej że wypożyczenie deski kosztuje jedynie 10 soli na godzinę. Niestety po każdym zjeździe musimy wchodzić z powrotem na górę pieszo.
Piasek mamy dosłownie wszędzie, ale zabawa jest naprawdę super!
Jedziemy do Arequipa nocnym autobusem.
Dzień 12
Rano na dworcu w Arequipa przesiadamy się na autobus do Cabanaconde, obok którego znajduje się Kanion Colca – drugi co do głębokości na świecie.

Co ciekawe, pierwszy znajduje się też w Peru, i to całkiem niedaleko tego drugiego, ale nie jest tak turystycznie rozwinięty i trudno się do niego dostać bez własnego transportu. Po drodze widzimy dymiący wulkan!

Wychodząc z miasteczka polną drogą nagle dochodzimy do kanionu – jest on głęboki na ponad 1200 metrów! Zaczynamy schodzenie – ogólnie to trochę odwrotnie niż w górach – najpierw schodzimy aby później wejść z powrotem:)

Dzień 13
Przechodzimy wzdłuż kanionu. Niezwykłe malownicze widoki i wokół bardzo dużo kaktusów. Po południu kąpiemy się w gorących źródłach.

Dzień 14
Wychodzimy z kanionu. Niestety mamy mało wody a słońce piecze niemiłosiernie. Pierwszy raz w życiu odczuwam tak wielkie pragnienie. W drodze powrotnej towarzyszy nam piesek.

Po drodze widzimy gejzer, ciekawa sprawa, jakby się rzeka dymiła 🙂

Po południu wyruszamy stopem w kierunku Tęczowej Góry. Wybraliśmy stopem, dlatego że autobusem byłoby o 400 km dalej i o jeden dzień dłużej.
Nocujemy po drodze w miejscowości Caylloma na wysokości 4350 metrów n.p.m. czym pobijamy kolejny rekord wysokości, na której nocowaliśmy.
Dzień 15
To jest po prostu koniec świata. Przez kilka godzin nikt nie jedzie w kierunku miejscowości Espinar. Przygląda nam się tylko ciekawska młodziutka lama.
W końcu udało się zabrać odpłatnym busem. Po dwóch przesiadkach w końcu docieramy do Pitumarca.
Dzień 16
Z miejscowości Pitumarca o 5 rano wyruszamy samochodem w półtoragodzinną drogę do podnóża Tęczowej Góry. Tak, tu nigdzie nie ma autobusów, zawsze są mini busiki albo samochody. Na tej trasie jeździ też ciężarówka, która zabiera miejscowych sprzedawców pamiątek do podnóża góry – tak, wszyscy podróżują na pace ciężarówki:) Ruszamy wcześnie, żeby uniknąć tłumów. Jakieś 99% turystów wybiera zorganizowane wycieczki, które docierają tutaj około 8, więc mamy trochę przewagi. Już na początku trasy witają nas lamy rozłożone na całej ścieżce:)

Sama Tęczowa Góra robi naprawdę niesamowite wrażenie, przeplatające się kolory wyglądają naprawdę pięknie, zdjęcia niestety nie oddają tego uroku. Z resztą okoliczne wzniesienia też wyglądają przepięknie To jedno z miejsc gdzie chętnie wróciłabym drugi i trzeci raz:)

Kawałek dalej można zobaczyć też Czerwoną Dolinę, nazwa mówi sama za siebie.
Dalej jedziemy do Cuzco – mamy dwie opcje, busikami i autobusem, z dwoma przesiadkami albo dołączyć do autobusu wycieczkowego wracającego bezpośrednio do Cuzco. Autobusem szybciej i spokojniej, więc idziemy targować ceny z kierowcami:) Bez większego problemu udało się uzyskać taką cenę jaką chcieliśmy, więc jedziemy. Do Cuzco docieramy już po ciemku, a jakoś tak się złożyło, że nie zarezerwowaliśmy żadnego hostelu, więc idziemy szukać i oczywiście targować ceny:) Początkowo blisko centrum w prawie każdym hostelu chcą ponad 100 soli za noc, ale się nie zniechęcamy, bo wiemy, że jak pójdziemy dalej, da się znaleźć duuużo taniej. W końcu trafiamy do super hosteliku, w którym zatrzymują się głównie artyści, uliczni sprzedawcy, itp. Atmosfera jest ciekawa, więc decydujemy zostać tam dwie noce i kolejne dwie po powrocie z Machu Picchu.
Dzień 17
Moje pierwsze wrażenie rano – strasznie zimno! No, nie jest to polska zima, ale za ciepło to nie jest:) Co ciekawe, wieczorami i nad ranem nawet w swetrze i lekkiej kurtce jest tu naprawdę zimno, ale w dzień już chodzimy w krótkim rękawku. Także wyruszamy zwiedzać Cuzco. Dzielnica, w której się zatrzymaliśmy to ponoć najładniejsza część miasta, wąskie uliczki, dużo schodów pod górę, ale za to przepiękny widok na całe miasto, szczególnie wieczorami.
I… w sumie to tyle, w samym mieście nie ma za dużo do zwiedzania, za to w okolicach już tak.
Dzień 18
Kolejnego dnia wyruszamy w drogę do Machu Picchu. Wczoraj a jednej z miliona agencji w Cuzco:) kupiliśmy bilety na busik, który zawozi nas do elektrowni wodnej, punktu najbliższego Aguas Calientes – miejscowości, z której wyrusza się na Machu Picchu. Zbiórka o 7, ale jak to w Peru wyjeżdżamy dopiero koło 8, po czym po 15 minutach zatrzymujemy się, bo kierowca musi zmienić oponę w busiku. Nikt się tym za bardzo nie przejmuje – to Peru:) W końcu chwilę przed 9 wyjeżdżamy z Cuzco. Droga to trochę ponad 200 kilometrów, ale głównie przez góry, więc jedziemy jakieś 6 godzin. Widoki rekompensują nam ten długi czas jazdy. Jest naprawdę przepięknie. Po dojeździe na miejsce czeka nas jeszcze 11 km pieszo wzdłuż torów. Męczący, ale bardzo przyjemny spacer w dżungli, na szczęście tym razem ciągle po płaskim.
Zajął nam dwie godziny, bo chcieliśmy dojść za jasnego, więc trzymaliśmy dobre tempo, mimo napakowanych plecaków:) (Moglibyśmy pojechać pociągiem, ale ceny dla obcokrajowców są absurdalnie wysokie, więc zdecydowana większość turystów wybiera taki sposób jak my – busik i dwu, trzy-godzinny spacer, w zależności od kondycji:) Po dotarciu do Aguas Calientes idziemy na poszukiwania noclegu zgodnie z zasadą im dalej od centrum tym taniej. (Za radą miejscowych z Cuzco nie rezerwujemy wcześniej, na miejscu rzeczywiście można spokojnie znaleźć nocleg dużo taniej niż na bookingu.) Choć tutaj akurat spotyka nas zaskoczenie, bo szybko znajdujemy coś taniego i ładnego bardzo blisko centrum:)
Dzień 19
I nadszedł ten dzień, w końcu zobaczymy słynne Machu Picchu! Mamy bilet na poranną turę – od 6 do 12. Od Machu Picchu dzieli nas jakieś 500 metrów w górę. Można autobusem, ale oczywiście strasznie drogo, więc całe tłumy idą pieszo:) Wejście na trasę prowadzącą do Machu Picchu otwierają o 5 rano, także czekała nas pobudka o 4. Dotarliśmy na początek trasy około 4.45 z niemałym zdziwieniem widząc przed nami kolejkę już na jakieś 200 metrów. Nawet nie wiem ile tam było ludzi, ale limit wejścia na Machu Picchu wynosi 2500 osób w jednej turze, więc na pewno dużo:) Trasa prowadzi kamienno-ziemnymi schodkami pod górę.
Czasem trochę pod górę, momentami mocno pod górę. Szacowany czas wejścia to 1-1,5 godziny. My pokonaliśmy tą trasę w jakieś 45 minut, ach, byłam z nas dumna 😀 Cała wycieczka i wspinanie się po górach chyba poprawiły moją kondycję 😉 Po dotarciu do bramek, kolejna ogromna kolejka, tym razem już do samego wejścia na teren ruin, ale doczekaliśmy się:)

Kupiliśmy bilet łączony na zwiedzanie ruin MP + wejście na górę Montana Picchu, także najpierw obejrzeliśmy miasto przy wschodzie słońca z tarasu , a zaraz potem czekało nas kolejne podejście na górę – ponad 2500 schodów i kolejne 600 metrów pod górę.
Mimo zmęczenia, opłacało się. Ze szczytu roztacza się bardzo ładny widok na same ruiny i okoliczne góry.

Nacieszyliśmy się widokiem, porobiliśmy fotki, odpoczęliśmy…
i trzeba było schodzić, żeby starczyło nam czasu na zwiedzanie ruin. Miasto samo w sobie bardzo ciekawe, położone wysoko w górach, daleko od wszystkiego, zbudowane w naprawdę zaawansowany, jak na tamte czasy, sposób z przylegających do siebie kamiennych bloków.

Nie będę tu wszystkiego opisywać, bo można to znaleźć w Internecie. Sami przed wycieczką ściągnęliśmy sobie przewodnik, a już na miejscu czasem przysłuchiwaliśmy się jakiemuś przewodnikowi z grupą 🙂 Może trochę o naszych wrażeniach – ogólnie rzecz biorąc jest to bardzo ciekawe miejsce. Ruiny są bardzo dobrze zachowane, mimo upływu około 500 lat. Jednak wszystko bardzo skomercjalizowane. Nie jest to jedno z miejsc, do których wybrałabym się drugi raz. Kika dni przed wyjazdem czytałam o innym podobnym inkaskim mieście niedaleko Machu Picchu, które nie jest jeszcze do końca odkryte i nie ma tam praktycznie żadnego ruchu turystycznego, a samo dotarcie wraz ze zwiedzaniem zajmuje 4 dni przez góry. Żałuję że nie udało się nam zobaczyć tamtego miejsca, bo podejrzewam, że mogłoby być bardzo ciekawe. Może innym razem:)

Podsumowując, wg mojej subiektywnej opinii, warto MP zobaczyć chociażby ze względu na samo położenie miasta wysoko w górach i daleko od wszystkiego, ale jak dla mnie szału nie robi 😉
W drodze powrotnej mogliśmy za to w pełnej okazałości zobaczyć ścieżkę i otaczające ją dżunglowe zarośla, naprawdę bardzo ładnie. A już na dole schodząc do miasta, zobaczyliśmy odlatujące z pobliskiego drzewa całe stadko zielonych papużek, przepiękne, naprawdę niesamowite przeżycie 😀
Dzień 20
Wracamy z Aquas Calientes do Cuzco.
Taką samą drogą – najpierw 11 km wzdłuż torów, co tym razem zajęło nam sporo czasu, chyba ze 4 godziny, wliczając w to relaksik nad rzeką, przysłuchiwanie się śpiewającym, a może raczej krzyczącym papugom (są naprawdę głośne!), obiad i poobiedni relaksik na hamaku przy restauracji. Restauracje są zbudowane wzdłuż torów, co pokazuje ile turystów wybiera tą drogę. Obiad, czyli przystawka, zupa, drugie danie i sok kosztuje tam 10 soli – u nas w Soritorze kosztuje 5, ale już nie będziemy wybrzydzać, w końcu jesteśmy w najbardziej turystycznym miejscu w Peru 😉 A teraz wyobraźcie sobie najbardziej turystyczne miejsce w Polsce i tego typu obiad za 10-11 złotych 😉

Przy okazji widzieliśmy, a może raczej słyszeliśmy kolejne stadko papug. niestety, zawsze ukrywają się wysoko w gałęziach drzew, ale dwa razy przeleciała blisko jedna taka żółto brązowa, a potem udało się wypatrzyć przelatujące niżej zielone papugi, większe niż te wczorajsze – mogłabym tam zostać cały dzień:) Niestety, trzeba było już wracać, bo o 15 miał na nas czekać autobus. Miał, bo standardowo się spóźnił o prawie godzinę. W sumie można się było tego spodziewać, to przecież Peru:) Po kolejnych 6 godzinach docieramy do Cuzco i zmęczeni padamy do łóżek.
Dzień 21
Nie mamy już zbyt dużo sił, więc łazimy trochę po Cuzco bez konkretnego celu. Po drodze widzimy KFC i co ciekawe… W Peru w KFC sprzedaje się nóżki z kurczaka z ryżem! Tutaj naprawdę nie da się żyć bez ryżu 😀
Znajdujemy Free Walking Tour (oprowadzają cię po mieście za darmo, na koniec możesz dać przewodnikowi parę złotych, funkcjonuje to w zasadzie w każdym większym mieście na całym świecie). I po raz kolejny dochodzimy do wniosku, że Cuzco samo w sobie niema nic ciekawego. Choć trzeba przyznać, że zobaczyliśmy fajne rzeczy, których sami byśmy nie odkryli – przewodnik zabrał nas do człowieka przebranego w inkaskie ciuchy i grającego inkaskie melodie na instrumentach wykonanych z naturalnych materiałów (np. kości zwierząt). Naprawdę ciekawe i muzyka przepiękna, niestety związana z kultem przyrody. Później szybka fotka z lamą, alpaką i wikunią.
Wycieczkę kończymy w restauracji z punktem widokowym, gdzie przewodnik częstuje nas pisco sour – typowym dla tamtego regionu drinkiem. To połączenie pisco (coś jak wódka na bazie winogron, smakuje praktycznie tak samo jak bułgarska rakija) z sokiem z cytryny i ubitym białkiem z jajka. Miły akcent na koniec. Popołudnie spędzamy już w hoteliku, który swoją drogą ma podwórko/taras z pięknym widokiem na całe miasto.
Dzień 22
Jedziemy na lotnisko. Co ciekawe jest ono w mieście, więc można bez problemu dojechać zwykłym miejskim autobusem za jednego sola:)
Lecimy najpierw do Limy, a następnie przesiadka do Tarapoto. Niestety nie ma bezpośrednich połączeń. Nocujemy u braci.
Dzień 23 (5 września 2018)
Wracamy z Tarapoto do Moyobamby, a potem do naszego Soritoru. Biorąc pod uwagę, że większa część naszej wycieczki to góry, cieszymy się, że w końcu jest ciepło:)
Kampania Villa el Triunfo
Niedawno mieliśmy kampanię w miejscowości Villa el Triunfo (nie ma jej na Google Maps).
Преди известно време имахме кампания в малък град – Villa el Triunfo. Ако искате описание на български, може да ми пишете по вайбър 🙂

Jedziemy 14 osób pick-upem, 20 – 30 letnią Toyotą Hilux. W środku mieści się 6 osób plus kierowca, reszta podróżuje na pace. Bilety na pace są o kilka złotych tańsze. Podróż ma trwać 4 godziny. Tak naprawdę to nie jest daleko, ale trzeba jechać po grząskiej, polnej drodze.

Zbiórka o 7.30, ale to przecież Peru, więc wyjeżdżamy o 8.15 😉 Najpierw półtorej godziny po górskiej drodze jedziemy do miejscowości Alto Peru. Niestety do samej wioski nie wjedziemy – przez całą noc padało i pick-up nie jest w stanie przejechać rzeki. Mostu dla samochodów nie ma – jest tylko dla pieszych i motorów. Rzeka po ulewach wygląda jak płynące błoto, choć jeśli użyć wyobraźni, wygląda jak wielka rzeka czekolady 😀

Wyładowujemy wszystkie nasze rzeczy, przenosimy przez most i z drugiej strony czekamy na nowy transport u naszych nowych znajomych. Po domu biegają im świnki morskie – niedługo zostanie z nich tylko obiad. Trzy godziny później ładujemy się na kolejnego pick-upa. Co ciekawe po tej stronie rzeki nie ma żadnych samochodów osobowych, bo po prostu tu nie wjadą.

Jedziemy dalej. W nocy padało a więc droga jest w gorszym stanie niż zwykle. Parę razy przejeżdżamy przez rzeki. Po kilku km kończą się linie energetyczne – do dalszych wiosek i pojedynczych zabudowań prąd już nie dochodzi. Po jakichś 3 godzinach, pół godziny przed końcem podróży psuje się coś w samochodzie. Na szczęście udaje się to szybko naprawić i ruszamy dalej. Finalnie cała podróż zajmuje nam 8 godzin, ale w końcu dojeżdżamy do celu. Wioska, w której mieszka kilkaset mieszkańców. Przy prawie każdym domu panele słoneczne do ładowania telefonów itd. Niektórzy mają generatory prądu. Jak jest mecz lub ważne wydarzenie w telewizji to wszyscy się schodzą do jednej restauracji gdzie jest telewizor i generator prądu. Po zmroku wszyscy chodzą z latarkami.
Co ciekawe jechaliśmy jedyną drogą, którą można dotrzeć do tej wioski. Z drugiej strony są góry i dżungla. Jeśli chodzi o pogodę to może tutaj mocno grzać słońce, za chwilę być ulewa, po czym znów jest gorąco.


O 8:30 mamy zaplanowane śniadanie, ale mnie i mojego współpracownika jedna rodzinka spotkana w służbie zaprasza wcześniej. Na śniadanie jak zwykle w Peru ryż z sałatką i mięsem. Tak samo wygląda obiad. I kolacja zresztą też. Na deser camote – słodkie, czerwone ziemniaczki, a do picia chicha, czyli bardzo popularny i bardzo smaczny sok z czarnej kukurydzy.
Myślicie, że to już koniec świata?
Co prawda samochodem i motocyklem dalej się już nie da dojechać, ale do kolejnych wioseczek prowadzą górskie dżunglowe ścieżki. Rano spotykamy jednego człowieka, który idzie do swojej wioski. Zajmie mu to ok 5-6 godzin. Ale to jeszcze nic. Po chwili spotykamy kolejnego człowieka, z pełnym plecakiem. Mieszka 11 godzin pieszo. Dzień wcześniej przyszedł do wioski sprzedać swoje zbiory i zrobić zakupy. Oczywiście nie jest w stanie wrócić tego samego dnia, więc nocuje i wraca kolejnego. Część osób ładuje rzeczy na osiołki i tak wędrują.

My tak daleko się nie wybieramy, idziemy w 7 osób do wioski, w której jest kilkanaście domów. Wioska nazywa się „Serce Jezusa”. Droga do niej to 1,5 godziny przez góry, rzeki, dżunglę. Musimy przejść przez rzekę na tyle głęboką, że kalosze nam nic nie pomogą.
Także szybko zdejmujemy kalosze i… w drogę!
Dalej wspinamy się górzystą dżunglą aż w końcu docieramy na szczyt. Niektórzy bardziej zmęczeni, inni mniej, ale wszyscy szczęśliwi.

Spotykamy się z pozostałymi i wracamy do wioski. Standardowo się spóźnili, więc jest trochę obawa, że nie zdążymy wrócić przed zmrokiem, a nikt nie wziął latarek. Na szczęście z powrotem do wioski docieramy akurat jak zaczyna robić się ciemno. Ufff, udało się 😀
Nasza 7-osobowa grupa jest cała w błocie, ale zostało nam jeszcze trochę ponad pół godziny na szybki prysznic. Na dworze jest już ciemno, w domach widać tylko latarki, światło ze świeczek albo z żarówek, jeśli baterie zdążyły się naładować w ciągu dnia.

Kolejnego dnia wracamy – tym razem droga zajęła tylko nieco ponad 4 godziny. Rzeka już opadła, więc udało się bezpośrednio dojechać do Soritoru. Przy rzece pieszo przechodzimy przez most, a nasze bagaże przejeżdżają pick-upem przez rzekę.
To był zdecydowanie niezapomniany weekend 😀
Peru, część 2 // Перу, част 2


6. Jedzenie:


